Ile Pan chce zarabiać, czyli, jak oszacować wynagrodzenie?
Każdy, kto szuka pracy lub stara się o podwyżkę, teoretycznie zdaje sobie sprawę, że pytanie o wynagrodzenie zapewne, wcześniej czy później, padnie w czasie rozmowy z pracodawcą. Niestety, zbyt często nie wiemy, co wtedy powiedzieć. To oczywiste, pracujemy dla pieniędzy, ale ile „krzyknąć”, aby nie przesadzić i by pracodawca, dalej chciał nas zatrudnić?
Ile potrzebujesz, czyli próg minimum
Zanim w ogóle zaczniemy rozmowy z pracodawcą, przeanalizujmy, ile powinno wynosić nasze minimum, czyli to, co naprawdę jest konieczne, by się utrzymać. Najprościej jest zsumować nasze wszystkie wydatki roczne i podzielić przez 12, bo tyle mamy miesięcy w roku. Taka metoda jest najkorzystniejsza, bo w końcu nie w każdym miesiącu wydajemy tyle samo. Są opłaty stale: czynsz, jedzenie, opłaty za media czy subskrypcje, ale i opłaty nieregularne: ubezpieczenia, usługi medyczne, czy ubrania. Dlatego najkorzystniejsze jest zsumowanie i podział przez liczbę miesięcy w roku. Załóżmy, że z takich obliczeń wynika, że potrzebujesz dwóch tysięcy.
Minimum to zwyczajnie za mało
Takie minimum to wegetacja, a czasem nawet walka o byt. W końcu każdy chce od życia czegoś więcej niż kromki chleba, nawet jeśli, jest z masłem i szynką. Chcemy też mieć w życiu pewne przyjemności: wyjeżdżać na wakacje, jadać w restauracjach, kupić sobie rower czy auto, a nawet jakieś gadżety. Bywa i tak, że nowa praca stawia przed nami wymagania: być może na nowym stanowisku potrzebna nam garderoba, auto lub zmiana lokalizacji mieszkania. To wszystko także powinniśmy wyszacować. Tylko nie zapominajmy, że nasze plany powinny być realna. Przy zmianie pracy w początkowym etapie, gdy dopiero zaczynamy funkcjonować na rynku, darujmy sobie myślenie o tym, że natychmiast kupimy nowe auto i zaczniemy spędzać wczasy na Zanzibarze, jeśli do tej pory jeździliśmy piętnastoletnim autem, a nasz wypoczynek sprowadzał się do namiotu rozbitego na dzikim polu kempingowym na Mazurach. To mają być realne kwoty.
Jesteś skłonny do kompromisu?
Teraz sumujesz jedną kwotę, czyli tą minimalną ze średnią dodatkowych kosztów. Powiedzmy, dwa tysiące to minimum, które pozwala na najprostsze zaspokojenie podstawowych potrzeb, a kolejne dwa tysiące zapewnią ci już komfort życia. Zastanów się, jaki jest twój margines. Chciałbyś cztery do ręki, a na jakie ustępstwa pójdziesz? Optymalne jest tu około 20%, bo w innym przypadku wyjdziemy na niepoważną osobę. Nie możemy zgodzić się na minimum, ale nie zapominajmy o kompromisie i o tym, że z czasem na pewno uda się nam zawalczyć o podwyżkę.
Co myśli pracodawca?
Zastanawiałeś się kiedyś nad tym, skąd twój szef wie, ile ci może zapłacić? To proste, bardzo dokładnie zna koszty pracodawcy. My, jako pracownik liczymy tylko to, co chcemy dostać do ręki, kwotę, która w każdym miesięcy wpłynie na nasze konto. Dla pracodawcy to dopiero początek. Dochodzą do tego podatki, składki na ubezpieczenia ZUS: emerytalna, rentowa, zdrowotna, wypadkowa, fundusz pracy i kolejne pochodne. Najniższa krajowa to nieco ponad dwa tysiące trzysta do ręki dla pracownika. To tylko odrobina ponad przykładowe minimum, wyliczone przez nas. Dla pracodawcy to koszty na poziomie ponad trzech tysięcy sześćset złotych. To ponad połowa tego, czego oczekujesz, dlatego pomyśl o tym, ustalając swoje wynagrodzenie. Tobie rzecz jasna musi wystarczyć, ale nie dziw się, że pracodawca oblicza koszty w nieco inny sposób.